Quantcast
Channel: Aktualności – Brytan
Viewing all articles
Browse latest Browse all 1831

Serce na Hali

$
0
0

Z Halą Gąsienicową jest jak ze wspinaniem w pionie – chwała żadna, a w dupę dostać można całkiem solidnie. Zatem, było tak…

Plan prosty – wyjechać z Warszawy uciekając przed świątecznym zamieszaniem, podejść na Halę i starać się rozprostować kości używając technik alpinistycznych.

Już pierwszego dnia dostajemy w dupę.

W deszczu i dość głębokim świeżym śniegu załojenie Filara Leporowskiego z podejściem i zejściem zajmuje nam 15 godzin. Delikatnie sugeruję Partnerowi, że kolejnego dnia potrzebuję troszkę odpoczynku. Kajmana szczerze dziwi mój śmiały pomysł, gdyż powziął ten plan już dawno temu, zanim ja o tym pomyślałem. Prognoza bezlitosna – jutro lampa, lekki mróz.

Jusza na F. Leporowskiego, Fot. Robert Nejman (zdjęć z drugiego dnia brak – słabe warunki)

Jusza na F. Leporowskiego,
Fot. Robert Nejman
(zdjęć z drugiego dnia brak – słabe warunki)

W nocy śpię bardzo słabo a na dodatek mam jakieś zwidy. Czekaliśmy na Griszę, który miał przybyć w nocy. Ok. 3.30 słyszę wyraźne pukanie do szyb – to pewnie Grisza dotarł. Gramolę się na dół, otwieram drzwi – nikogo, cisza. Lekko prószy śnieg. Na termometrze -4. Pukanie słyszę potem wielokrotnie. Nie zauważyłem, że Grisza już dawno spał smacznie obok nas. Zresztą przywitaliśmy się dopiero po południu, bo ten dzielny łojant z GCH KWW, po przespaniu 3 godzin postanowił sprawdzić swoją kondycję i przeżywcował CK5 (dając skromnie III). Ot, takie szaleństwo młodości!

Tymczasem wstaje nowy dzień. Super lampa i lekki mróz zamieniają wczorajszą zmokłą Halę w piękny zimowy pejzaż. Warunki w ścianach i na podejściach uległy drastycznej poprawie. Cóż zatem pozostaje – dobry czas na rest. W lekkim amoku organizujemy wyprawę na śniadanie. Powrót. Klar na szpeju. Kolejna wyprawa na obiad i prognoza dająca nadzieję. Ciężki opad śniegu z rana, ale potem szansa na przejaśnienia. Mróz -10 w połączeniu z silnym wiatrem mogą sprawić, że warunki nabiorą prawdziwego zimowego charakteru. Plan jest prosty – „114” na Wsch. Kościelca, szybkie podejście, 3-4 godziny roboty i do domu. Nie trzeba się nawet katować wczesnym wstawaniem.

Nazajutrz budzik dzwoni o przyzwoitej 5:00. Śnieg wali równo. Po wyjściu zagaduję, że 10 cm napadało. „Gdzie tam, nie będzie tyle” – zauważa jak zawsze precyzyjny Kajman.

Po podejściu do Kotła śniegu jest już naprawdę cała masa. Momentami zapadamy się nawet po pas. Torujemy na zmianę. W głowie mam przekonanie, że podejście pod ścianę to formalność, żeby nie poddać się zupełnie bez próby. Dobrnęliśmy. Pierwszy wyciąg poszedł hybrydowo – częściowo na lotnej, częściowo na sztywno. Śnieg wali coraz bardziej, momentami zrywa się potworna wichura. Już na starcie w łatwym źlebiku pyłówki zalepiają nam twarze. Jak to dobrze, że zabraliśmy ze sobą z Warszawy gogle, jaka to jednak szkoda, że zostawiliśmy je przezornie w schronie.

Zabetonowane śniegiem oczy to w zasadzie pestka. Najgorsze są momenty, gdy wielka, trwająca całe wieki pyłówka uniemożliwia oddychanie. Szczęście, gdy się ma pewny chwyt i można się jakoś ustawić bokiem czy tyłem, może schować za jakiś kamień. Inaczej trzeba tak trwać – bez oczu, bez oddechu, z nadzieją, że chwyt wytrzyma, że rak się nie poślizgnie. Lawiny to moje górskie fatum. Zawsze się ich bałem. Pyłówka to, co prawda, tylko taki rodzaj przeszkadzajki, ale w tych warunkach nazwałbym to raczej symulatorem wnętrza ogromnej, sypkiej lawiny pyłowej. Oczy zalepione, ciemno, zimno, nie wiadomo gdzie jest góra a gdzie dół, śniegowy pył przy próbach oddechu zatykający usta i nos – kompletna katastrofa ludzkiej percepcji.

Asekurując widzę spadającą z góry lawinę śniegu, która odbija się od półki nade mną i tworzy potężną chmurę pyłu. To nie wygląda jak czyszczenie na prowadzeniu, to spora deska śniegu wyjechała mojemu Partnerowi spod nóg. Szczęśliwie Kajman nie zabrał się z nią i utrzymał swoje dziaby na chwytach. Nawet potem przyznał się, że się „lekko przestraszył”.

Kurewsko wieje śniegiem. W tych warunkach przyszło mi jeszcze wygrzebywać ze szczeliny szczyt techniki asekuracyjnej – kość X4, osadzoną głęboko, zbyt agresywnie w szczelinie. Po kilku minutach odpuszczam jednak z troski o stan Kajmana, który czeka na mnie na górze zamarzając, a może nawet bardziej czeka na swoją stanowiskową kurtkę puchową, którą dostojnie noszę w plecaku. Zatem w górę, zostawiam mu wdzianko i z powrotem daję nura w dół ratować najnowsze trendy techniki asekuracji (w przeliczeniu na jednostki monetarne ok. 220 pln).

Widoczność spada do kilku, momentami kilkunastu metrów. Wszędzie dookoła biało. Wicher dmie i zimno jak cholera. Na stanowisku nieśmiało proponuję wycof. Zapanowała nieoczywista zgoda, gdyż wersje wycofu były co najmniej dwie. Moja wręcz wulgarnie prostacka – władować hak, zjechać, po czym wrócić mniej więcej tą samą drogą do schronu. Wersja Kajmana była nieco bardziej ambitna i wysublimowana – wspinać się dalej, dokąd łatwo, potem przetrawersować zachodami do Kościelcowej Przełęczy, aby w ten sposób uniknąć… już nie pamiętam, ale chyba Kajmanowi chodziło o uniknięcie ponownego grzebania się w śniegu w drodze powrotnej. Zatem suniemy dalej w lewo w skos, wśród zalewy mroźnego śniegu i wiatru, przez kolejne symulatory lawinowej śmierci.

Na kolejnym stanie mamy twarze pokryte polewką lodową dygocąc z zimna. Jeszcze najwyżej jedna długość liny i jesteśmy na przełęczy. Tam dopiero wieje. Kajman ze zmęczenia, z lodem na oczach zakłada tęgie stanowisko zaraz obok zdrowego, nowiutkiego spita. O! Pojawił się i następny – „to z pewnością od grani Kościelców”. Idziemy dalej, a lina zamiast na ziemi powiewa kilkanaście metrów nad nami. Teraz kawałek w dół i już jesteśmy na Pojezierzu. Co prawda nieco dziwią pojawiające się kolejne podejścia, kolejna jakby przełączka majaczy przez oczyma… coś jakby to wszystko naprawdę nieswojo wygląda.

Odkryliśmy nawet przez chwilę nieistniejący nigdy tutaj spory lodospad. Mnie najbardziej jednak dziwią słowa Kajmana – „Jusza, nie wiem gdzie jesteśmy”. Szczęśliwie za chwilę mój doświadczony Partner odnajduje się, lokalizując bardzo trafnie naszą pozycję w mlecznej przestrzeni – „jesteśmy w ciemnej dupie”. Raczej w jasnej dupie – pomyślałem, widząc po bokach, na dole i na górze jednorodną śnieżną biel. Z kolejnej przełączki schodzimy bardzo czujnie. Ilość napadanego świeżego śniegu w połączeniu z mrozem i wiatrem szybko stwarza spektakularne warunki lawinowe. Dochodzą mnie odgłosy spadającej nieopodal lawiny (a może to tylko moje fobie?). „Kajman, trzeba zjechać, poniżej już tylko czeluść, nie zejdziemy na nogach”. Czyszczę szczelinę, zabijam hak – jedziemy. Lina za krótka. Zatem kolejny stan, kolejny zjazd – wreszcie płaska ziemia. Niechby nawet była w śniegu po pachy, niechby była niewiadomo gdzie, ale jednak płaska – spaść z niej nie sposób. Pakujemy graty i w dół. Zaraz znajdziemy szlak, który doprowadzi nas do dolnej stacji kolejki krzesełkowej z Kasprowego. Zauważyłem pierwszy znak, po kilkunastu minutach jest kolejny i kolejny – jesteśmy na ścieżce. Potem drogowskaz z napisem – Zawrat 1:15… (!).

Kto choć trochę zna okolice, ten doskonale wie co czuliśmy, co znaczy spotkać ścieżkę na Zawrat po zjechaniu na zachodnią stronę Grani Kościelców. My mieliśmy nieodparte wrażenie przeniesienia nas w jakąś paranormalną sytuację, odkryliśmy coś w rodzaju kościelcowego „Trójkąta Bermudzkiego”, załamania czasoprzestrzeni, jakiejś lokalnej telekinezy. Wolnym krokiem doczłapaliśmy do Murowańca.

Zalegając na wygodnej kanapie, popijając ciepłą herbatę ciągle zastanawiamy się jak mogło to tego dojść. Dostać w dupę, na zimowo, można jak widać także na Hali.

jusza_hala

Widok na Halę. Fot. Robert Nejman

* * *

Dzisiaj siedzę już przy oknie w Warszawie, w przeddzień Wigilii. Leją się z nieba kolejne wiadra deszczu. Ludzie krzątają się dźwigając ostatnie zakupy, wspaniałe prezenty, choinki, wszystkie te świąteczne bibeloty, sianka, opłatki i czyste obrusy. Pachnie grzybami. Zbliżają się od dawna oczekiwane, rodzinne spotkania. Może ktoś zaśpiewa kolędę, może ktoś usłyszy dobre słowo, może ktoś przemówi ludzkim głosem. Wszystko to jest dobre, ważne, takie świąteczne. Serce moje jednak, utknęło gdzieś daleko, gdzieś na Hali, na Żebrze Setki, na Fajce, szukając drogi do domu. Szukajcie i Wy – obyśmy znaleźli, obyśmy wszyscy szczęśliwie wrócili do Domu, w którym „mieszkań jest wiele”

Jusza

Boże Narodzenie, 2014

 

 


Viewing all articles
Browse latest Browse all 1831

Trending Articles


TRX Antek AVT - 2310 ver 2,0


Автовишка HAULOTTE HA 16 SPX


POTANIACZ


Zrób Sam - rocznik 1985 [PDF] [PL]


Maxgear opinie


BMW E61 2.5d błąd 43E2 - klapa gasząca a DPF


Eveline ➤ Matowe pomadki Velvet Matt Lipstick 500, 506, 5007


Auta / Cars (2006) PLDUB.BRRip.480p.XviD.AC3-LTN / DUBBING PL


Peugeot 508 problem z elektroniką


AŚ Jelenia Góra